Partner główny

 

Partnerzy

  
 

Ludzie Cresovii

Reklama

     Przedstawiamy sylwetkę Ryszarda Boratyńskiego, wieloletniego kapitana Cresovii, w latach 80-tych i 90-tych.

    - Jesteś jednym z tych, którzy w Cresovii grali najdłużej.
     - Swą przygodę z siemiatycką piłką zacząłem w 1979 r. od trampkarzy. Pierwszym moim trenerem był Zbigniew Kudelski. Łącznie w młodzieżówkach grałem 4 lata, następnie przez 17 lat w seniorach. Podsumowując w Cresovii spędziłem ponad 20 lat. Myślę, że pod względem występów zaliczam się do tych, którzy grali najdłużej.

     - Czy pamiętasz swój pierwszy mecz w seniorach?
     - Był to nieoficjalny mecz z kadrą województwa białostockiego łącznościowców, w roku 1982. Graliśmy u nas, przegrywając 3:2. Nie każdemu udaje się strzelić bramkę w debiucie, a mi właśnie to się udało. Z racji tego gola dobrze zapamiętałem ten debiut. Natomiast w oficjalnym meczu zadebiutowałem kilka miesięcy później w Narewce, obok starszych, doświadczonych piłkarzy, tj. Ryszard Jabczyk, Edward Werpachowski.

     - Ile zagrałeś meczów?
     - Trudno byłoby to zliczyć. Przyjmując średnio 26 meczów w sezonie, przez 21 lat, nie dodając spotkań towarzyskich, byłoby to około 500. Ładna liczba.

     - Czy zawsze jako libero?
     - Na tej pozycji grałem przez kilka ostatnich lat. Natomiast jako trampkarz zaczynałem na prawej pomocy, jako junior nawet jako bramkarz. To właśnie z pozycją bramkarza pamiętam ciekawe zdarzenie. Otóż jeszcze w juniorach, w meczu z Włókniarzem w Białymstoku, do przerwy, grałem jako bramkarz, a po przerwie jako pomocnik i strzeliłem nawet gola.

     - Grałeś z wieloma zawodnikami, pod okiem wielu trenerów. Które nazwiska zapadły ci w pamięć najbardziej?
     - Jeśli chodzi o trenerów, byli to: Zbigniew Kudelski, Anatol Grygoruk, Józef Szumiel, Tadeusz Siejewicz, Wojciech Szymański, Zbigniew Małkowski, pan Czapiński i nieżyjący pan Gral. Jeśli zaś chodzi o zawodników, to grałem z czteroma pokoleniami. Długo wymieniać by wszystkich, wymienię kilku: Jan Drewulski, Marek Jabczyk, Mirek Twarowski, Krzysztof Kłopotowski, Cezary Wiliński, Robert Podoliński, Dariusz Milewski, Andrzej Sawa, również nieżyjący: Adam Wielksielec, Tomek Fiedoryszyn, Robert Jurczuk.

     - Czy baraże o III ligę uważasz za największy sukces klubu?
    - Za największy sukces klubu uważam to, że drużyna seniorów utrzymała się przy istnieniu w momencie, kiedy w 2000 r. nie było komu grać. Po rozmowach z ówczesnym prezesem Romanem Zdrojewskim, wraz z kolegami, wróciłem do zespołu. Pomogliśmy dokończyć sezon. Jeśli wtedy zespół oddałby trzy walkowery, zostałby wycofany z rozgrywek. A była to wtedy czwarta liga. Dodam, że wraz z kolegami - Andrzejem Sawą, Krzyśkiem Walendziukiem i Jurkiem Nowickim wróciliśmy po dwuletniej przerwie w grze. Jeśli zaś chodzi o baraż, to na pewno był to duży sukces. Nie mniej jednak moim zdaniem może i dobrze się stało, że nie awansowaliśmy, bo prawdę mówiąc, klub na taki szczebel rozgrywek nie był wtedy przygotowany.

     - A najlepszy mecz ze swoim udziałem?
     - Za taki uważam z Warmią w Grajewie, chyba na początku lat 90-tych oraz spotkanie z rezerwami Jagiellonii, która przyjechała do nas nie tylko po punkty, ale i po bramki, wzmocniona zawodnikami pierwszej drużyny. To było ówczesna druga liga. Srogo się zawiedli. Wygraliśmy 5:2.

     - Strzelone bramki?
     - Około 10. Nie było ich dużo z racji gry w obronie. Jednak kilka zapadło mi w pamięci, np. ta zdobyta strzałem z przewrotki, w meczu z Ogniskiem Starosielce. Inną nazwałbym kuriozalną, bo padła z połowy boiska, w meczu w Drohiczynie, z pomocą bramkarza przeciwnika. Dodam też, że z racji pozycji obrońcy były i moje samobóje. Najładniejszy strzelony w Ostrowii M. Krzyśkowi Walendziukowi. Po mojej niefortunnej interwencji piłka wpadła w samo okienko naszej bramki.

    - Grałeś na różnych boiskach, jeździłeś na mecze do różnych miejscowości. Które boiska zapadły ci w pamięć najbardziej?
     - Pamiętam, że Krypnianka Krypno nie miała kiedyś własnego boiska i grała w pobliskiej Długołęce. A na tamtym boisku był płaski, duży głaz, mniej więcej o powierzchni 2 metrów kw., wyrównany z murawą i przysypany z piaskiem. Czegoś takiego nigdzie nie widziałem. Drugim ciekawym miejscem, to był stadion Hetmana w Białymstoku. To największy piłkarski obiekt, na którym grałem.

     - Śmieszne lub dziwne sytuacje z boiska?
     - Pierwsze takie zdarzenie, które zapadło mi w pamięci, było podczas meczu w Siemiatyczach z drużyną Startu Białystok, reprezentowaną przez głuchoniemych. Jeden z zawodników naszej drużyny strzelił im gola ręką. Sędzia tego nie widział i bramkę uznał. Wtedy tamten bramkarz, ze złości, podbiegł do swego obrońcy i wymierzył mu kopniaka w tyłek. Po konsultacji z bocznym arbitrem, główny tej bramki nie uznał. Drugie takie zdarzenie też było u nas. Jako kapitan podszedłem do losowania stron boiska na początku meczu. Sędzia pokazał monetę. Kapitan gości, zamiast orzeł lub reszka, odpowiedział trefl.

     - Czy marzy ci się pożegnalny mecz?
     - Oczywiście. Póki sił starcza, warto byłoby taki rozegrać. Mając ponad 40 lat nadal gram rekreacyjnie. Taki mecz to jedno z kilku moich marzeń. Dodam, że jedno już spełniło się, a mianowicie występ w jednej drużynie z synem. Udało się zagrać z obydwoma. Był to mecz w Czeremsze.



     Głos Siemiatycz, luty 2007 r.

Partner główny

wspiera a1

Ogłoszenie

Redakcja serwisu szuka chętnych do redagowania relacji z meczów. 

Kontakt - cresovia.redakcja@wp.pl