- Panie Kazimierzu, proszę na początek powiedzieć kto i kiedy zakładał Cresovię?
- Oj..., to już tyle lat. Założyliśmy Cresovię w 1947 roku - ja i mój serdeczny kolega Gienio Rybiński. We dwójkę. To była wyłącznie nasza inicjatywa.
- Z jakiego powodu powstał klub?
- Po prostu ja i Gienio kochaliśmy sport i chcieliśmy coś w tym kierunku zrobić. Poza tym w tamtym okresie powstawało dużo nowych klubów, a niektóre były reaktywowane po przerwie spowodowanej wojną.
- Skąd był Gienio? Bo na próżno szukać go wśród mieszkańców Siemiatycz.
- Był to - tak jak ja - prawdziwy fanatyk sportu. Przyjechał do Siemiatycz ze Lwowa. Tutaj ożenił się i założył rodzinę. Spotkaliśmy się w PZGS-ie w Siemiatyczach. Razem tam pracowaliśmy. Długo działał w Cresovii. Potem wyjechał do Warszawy. Już nie żyje.
- Z tego, co wiemy, pierwszą sekcją była siatkówka.
- Siatkówka i tenis stołowy. Po jakimś czasie doszły: lekka atletyka, szachy i piłka nożna. Tyle sekcji - jak na początku - nie było nigdy w Cresovii. Jak odszedłem z klubu, jakieś sekcje przez kilka lat działały, a potem została tylko piłka nożna.
- Jaką funkcję pełnił pan w klubie?
- Sekretarza. Przez 21 lat.
- Czy grał w piłkę?
- Owszem. Byłem siatkarzem. Wprawdzie nie mierzyłem dużo centymetrów, ale byłem cholernie skoczny. Każdy mi mówił: "ale ty Kazik zwinny jesteś".
- Wróćmy do początku klubu. Od czego zaczęliście swoją działalność?
- Znaliśmy paru zapaleńców do sportu - takich, jak my i wiedzieliśmy, że będą reprezentować Siemiatycze. Ale już po założeniu to najpierw nawiązaliśmy współpracę z profesorem gimnastyki z liceum z Siemiatycz. I w oparciu o uczniów tej szkoły działaliśmy w sporcie przez lata 50-te i 60-te.
- Pamięta pan pierwszy zarząd?
- Pierwszym prezesem był Lucjan Wąsowski, ja sekretarzem. Reszta to członkowie zarządu, ale nazwisk już nie pamiętam. Drugim prezesem był Antonowicz. Potem byłem w klubie jako - powiedzmy - senior obserwator.
- Sportowe sukcesy lat 50-tych i 60-tych?
- Było u nas parę osób, które sportowo prezentowały się nieźle, dlatego w każdej sekcji mieliśmy mistrza województwa. Na przykład w sekcji piłki nożnej na początku lat 50-tych nieźle grali nasi juniorzy. Byli mistrzami i niektórych z nich brano do reprezentacji województwa. Rywalizowaliśmy m.in. z: Bielskiem Podlaskim, Nurcem Stacją, Hajnówką. Jedynym żyjącym jeszcze piłkarzem z tamtej grupy jest Janusz Waloch (niestety już nie żyje od 2008 r. p przyp. red.). Chyba nie ma go teraz w Siemiatyczach. Niedawno zmarł inny dotychczas żyjący piłkarz z tamtej drużyny - Lesner. Inni już wcześniej poumierali.
- Gdzie znajdowała się pierwsza siedziba klubu?
- Przy szkole - obecnym liceum. Przez wiele lat klub nie miał swego budynku i obiektów. Dopiero jak w latach 60-tych wybudowano w Siemiatyczach stadion, to tam się przenieśliśmy. Aha..., jak zbudowali - też w tamtym okresie - szkołę przy Świętojańskiej, to tam chodziliśmy grać w sali gimnastycznej.
- Pamięta pan swoich kolegów z pierwszej drużyny siatkówki? Albo pierwszych piłkarzy?
- O Walochu Januszu już wspomniałem. Był jeszcze Kowalczuk Tadeusz. Ot..., więcej chyba nie pamiętam. Mam ich twarze przed oczami, ale nazwisk nie pamiętam.
- Kiedy ostatnio był pan na meczu w Siemiatyczach?
- Wiosną tego roku, za trenera Kondraciuka (2008 r. – przyp. red.).
- Czy spodziewał się pan wtedy - w 1947 roku, podczas zakładania klubu - że przetrwa on tyle lat? Jak w paru słowach podsumowałby pan swoją przygodę z Cresovią?
- W zasadzie nikt o tym wtedy nie myślał. Wiedzieliśmy tylko, że daliśmy dobre podwaliny dla rozwoju siemiatyckiego sportu. A jak wspominam pracę w Cresovii? Powiem tak: to była miła i serdeczna historia.
- Proszę powiedzieć kilka słów o sobie. Był pan froncie, długo działał w siemiatyckim sporcie, grał w pierwszej siemiatyckiej orkiestrze. Co poza tym?
- Jestem rdzennym siemiatyczaninem. Pochodzę z ulicy Kilińskiego. Wojowałem w Ósmej Dywizji Piechoty Wojska Polskiego. Na froncie byłem tłumaczem języka niemieckiego. Jak Rosjanie zabierali do niewoli niemieckich jeńców, to ja tłumaczyłem ich rozmowy. Po wojnie wróciłem do Siemiatycz - działałem w sporcie i orkiestrze, przez długie lata pracowałem w Powiatowym Związku Gmin Spółdzielczych. A teraz jestem wdzięczny, że ktoś mnie jeszcze pamięta jako działacza z naszego klubu.
Głos Siemiatycz
luty 2008 r.
- Oj..., to już tyle lat. Założyliśmy Cresovię w 1947 roku - ja i mój serdeczny kolega Gienio Rybiński. We dwójkę. To była wyłącznie nasza inicjatywa.
- Z jakiego powodu powstał klub?
- Po prostu ja i Gienio kochaliśmy sport i chcieliśmy coś w tym kierunku zrobić. Poza tym w tamtym okresie powstawało dużo nowych klubów, a niektóre były reaktywowane po przerwie spowodowanej wojną.
- Skąd był Gienio? Bo na próżno szukać go wśród mieszkańców Siemiatycz.
- Był to - tak jak ja - prawdziwy fanatyk sportu. Przyjechał do Siemiatycz ze Lwowa. Tutaj ożenił się i założył rodzinę. Spotkaliśmy się w PZGS-ie w Siemiatyczach. Razem tam pracowaliśmy. Długo działał w Cresovii. Potem wyjechał do Warszawy. Już nie żyje.
- Z tego, co wiemy, pierwszą sekcją była siatkówka.
- Siatkówka i tenis stołowy. Po jakimś czasie doszły: lekka atletyka, szachy i piłka nożna. Tyle sekcji - jak na początku - nie było nigdy w Cresovii. Jak odszedłem z klubu, jakieś sekcje przez kilka lat działały, a potem została tylko piłka nożna.
- Jaką funkcję pełnił pan w klubie?
- Sekretarza. Przez 21 lat.
- Czy grał w piłkę?
- Owszem. Byłem siatkarzem. Wprawdzie nie mierzyłem dużo centymetrów, ale byłem cholernie skoczny. Każdy mi mówił: "ale ty Kazik zwinny jesteś".
- Wróćmy do początku klubu. Od czego zaczęliście swoją działalność?
- Znaliśmy paru zapaleńców do sportu - takich, jak my i wiedzieliśmy, że będą reprezentować Siemiatycze. Ale już po założeniu to najpierw nawiązaliśmy współpracę z profesorem gimnastyki z liceum z Siemiatycz. I w oparciu o uczniów tej szkoły działaliśmy w sporcie przez lata 50-te i 60-te.
- Pamięta pan pierwszy zarząd?
- Pierwszym prezesem był Lucjan Wąsowski, ja sekretarzem. Reszta to członkowie zarządu, ale nazwisk już nie pamiętam. Drugim prezesem był Antonowicz. Potem byłem w klubie jako - powiedzmy - senior obserwator.
- Sportowe sukcesy lat 50-tych i 60-tych?
- Było u nas parę osób, które sportowo prezentowały się nieźle, dlatego w każdej sekcji mieliśmy mistrza województwa. Na przykład w sekcji piłki nożnej na początku lat 50-tych nieźle grali nasi juniorzy. Byli mistrzami i niektórych z nich brano do reprezentacji województwa. Rywalizowaliśmy m.in. z: Bielskiem Podlaskim, Nurcem Stacją, Hajnówką. Jedynym żyjącym jeszcze piłkarzem z tamtej grupy jest Janusz Waloch (niestety już nie żyje od 2008 r. p przyp. red.). Chyba nie ma go teraz w Siemiatyczach. Niedawno zmarł inny dotychczas żyjący piłkarz z tamtej drużyny - Lesner. Inni już wcześniej poumierali.
- Gdzie znajdowała się pierwsza siedziba klubu?
- Przy szkole - obecnym liceum. Przez wiele lat klub nie miał swego budynku i obiektów. Dopiero jak w latach 60-tych wybudowano w Siemiatyczach stadion, to tam się przenieśliśmy. Aha..., jak zbudowali - też w tamtym okresie - szkołę przy Świętojańskiej, to tam chodziliśmy grać w sali gimnastycznej.
- Pamięta pan swoich kolegów z pierwszej drużyny siatkówki? Albo pierwszych piłkarzy?
- O Walochu Januszu już wspomniałem. Był jeszcze Kowalczuk Tadeusz. Ot..., więcej chyba nie pamiętam. Mam ich twarze przed oczami, ale nazwisk nie pamiętam.
- Kiedy ostatnio był pan na meczu w Siemiatyczach?
- Wiosną tego roku, za trenera Kondraciuka (2008 r. – przyp. red.).
- Czy spodziewał się pan wtedy - w 1947 roku, podczas zakładania klubu - że przetrwa on tyle lat? Jak w paru słowach podsumowałby pan swoją przygodę z Cresovią?
- W zasadzie nikt o tym wtedy nie myślał. Wiedzieliśmy tylko, że daliśmy dobre podwaliny dla rozwoju siemiatyckiego sportu. A jak wspominam pracę w Cresovii? Powiem tak: to była miła i serdeczna historia.
- Proszę powiedzieć kilka słów o sobie. Był pan froncie, długo działał w siemiatyckim sporcie, grał w pierwszej siemiatyckiej orkiestrze. Co poza tym?
- Jestem rdzennym siemiatyczaninem. Pochodzę z ulicy Kilińskiego. Wojowałem w Ósmej Dywizji Piechoty Wojska Polskiego. Na froncie byłem tłumaczem języka niemieckiego. Jak Rosjanie zabierali do niewoli niemieckich jeńców, to ja tłumaczyłem ich rozmowy. Po wojnie wróciłem do Siemiatycz - działałem w sporcie i orkiestrze, przez długie lata pracowałem w Powiatowym Związku Gmin Spółdzielczych. A teraz jestem wdzięczny, że ktoś mnie jeszcze pamięta jako działacza z naszego klubu.
Głos Siemiatycz
luty 2008 r.