Najmłodsi zawodnicy Cresovii w dniach 19-21 lutego reprezentowali Siemiatycze w Grodnie na Białorusi na międzynarodowym turnieju piłki nożnej chłopców z rocznika 2000 – 2001. Drużynę zaprosiła dziecięco – młodzieżowa szkoła sportowa piłki nożnej związku zawodowego „Biełkard”, a imiennie - Kazimierz Znajdziński, Polak mieszkający na Białorusi, pasjonat piłki nożnej, który już wcześniej znał się z dyrektorem Cresovii, Janem Kiszczyńskim, gościł w Siemiatyczach i zapraszał starszych piłkarzy.
Organizatorami turnieju była wspomniana szkoła, wydział kultury fizycznej, sportu i turystyki rejonu grodzieńskiego, kierownictwo podobnego oddziału dzielnicy „Październikowa” w Grodnie. Turniej minifutbolu poświęcony był obchodom Dnia Obrońcy Ojczyzny. Oprócz siemiatyckich żaków zagrały pierwszoligowe zespoły z Litwy (z Olity, Kowna i Wilna) i z Białorusi (z Grodna, Mińska i Mostów). Zawody przeprowadzono zgodnie z zasadami FIFA. Ilość graczy na boisku: 4 piłkarzy plus bramkarz. Czas gry: 2 razy po 20 minut. Zawody odbywały się w dwóch grupach, systemem każdy z każdym, po czym rozegrano półfinały i mecze finałowe.
Trener Stypułkowski miał w kim wybierać, na turniej pojechało 20 chłopaków, każdy miał szansę wykazać się na boisku. A z wykazywaniem się było różnie:
- Przede wszystkim mieliśmy do czynienia z drużynami, które grają naprawdę piękną piłkę – mówi Stypułkowski. - Są doskonale wytrenowane, nie boją się piłki, przeciwnika. Być może moich chłopaków onieśmielała sytuacja - nie rozumieli, co przeciwnicy do nich mówią, graliśmy z marszu, jako pierwsi, po dość nerwowych przeżyciach na granicy. Niemniej jednak jestem zadowolony. Wygraliśmy jeden mecz z Lidą Biełkard, bardzo dobrą drużyną, inne mecze też nie były najgorsze. Na 10 startujących drużyn zajęliśmy V miejsce. Na pierwszy raz to niezły wynik. Poza tym dwóch chłopaków zostało wyróżnionych za swoją grę. Najlepszymi piłkarzami z drużyn (Cresovia grała podzielona na Cresovię I i II - przyp. red.) uznano Franka Tyborowicza i Krystiana Weremijewicza. Żartując mogę powiedzieć, że Franek grał na tyle ofiarnie, że jego buty fruwały pod sufit. Wyróżniał się Kamil Kozycz, Seba Sawczuk, Tomek Kołodko, Łukasz Boratyński. Trudno wymieniać wszystkich, ale zapewniam, że każdy z chłopaków coś z siebie dał. Inna sprawa też, że potraktowaliśmy ten turniej może nie tyle jako współzawodnictwo, co jak okazję do zobaczenia jak grają inni, do poznania innej kultury, poznania nowych kolegów. Moi chłopcy dostali puchar za grę fair play, co myślę też bardzo dobrze o nich świadczy.
A ogólne wrażenia z pobytu?
- Powiem tak: nasze dzieciaki mają w życiu wszystko. I może ciężko było im zrozumieć tamtejsze realia. Ale ja nie mam żadnych zastrzeżeń. Pan Kazimierz super wszystko zorganizował, niesamowicie nas zaskoczył, kiedy przywitał nas przed wjazdem do Grodna, a byliśmy mocno spóźnieni, „chlebem i solą”, czyli kołaczem z makiem. Moi chłopcy nie wiedzieli, co się dzieje. Na uroczystym otwarciu turnieju, gdzie przemawiali jacyś oficjele, wystąpiliśmy również my, jedyna drużyna z Polski, dziękując za zaproszenie i zapraszając ich do siebie. Poważnie myślę o organizacji podobnego turnieju w Siemiatyczach. Tym bardziej, że udało nam sie nawiązać konkretne kontakty z innymi drużynami, z niektórymi się zaprzyjaźnić. Już dziś mamy zaproszenie do Olity na Litwie, gdzie w maju odbędzie się również turniej drużyn młodszych piłkarzy. Zaproszeni też zostaliśmy do filharmonii na koncert poświęcony pamięci Czesława Niemena – na początku obawiałem się jak moi „artyści” się zachowają, ale po koncercie byłem z nich dumy. I wiem, że byli zachwyceni tym, co usłyszeli. Naprawdę ogromny ukłon w stronę pana Kazimierza i ogromne podziękowanie za wszystko, co dla nas zrobił, jak się nami zaopiekował, jak oprowadzał nas po Grodnie i opowiadał o historii miasta. Oprócz walki na boisku było też coś dla ducha, może nie była to typowa wycieczka, ale coś, co, mam nadzieję, rozwinęło moich chłopaków wszechstronnie. Zobaczyli jak grają inni, poznali kolegów, z którymi „bawili się” w grę słów. Całe szczęście, że kiedyś uczyliśmy się języka rosyjskiego. Rodzice, którzy pojechali z nami jako opiekunowie służyli za tłumaczy. Rodzicom też bardzo dziękuję za poświęcony czas i nerwy. Jak żartuje jedna z mam – „żeby moi chłopcy tak po boisku biegali, jak biegali po hotelu”. Dla chłopaków szokiem była waluta na Białorusi. Krystiano nazbierał kilkadziesiąt tysięcy rubli, gruby plik banknotów. W kantorze dostał za to 7 zł. Wyraz jego twarzy – bezcenny.
Anna Kondraciuk, Głos Siemiatycz, fot. AK