Partner główny

 

Partnerzy

  
 

Ludzie Cresovii

Reklama

      Większość kibiców pamięta Anatola Grygoruka wyłącznie z trenerskiej ławki. Tylko nieliczni wiedzą, że przygodę z piłką zaczynał w białostockim Włókniarzu i jako zawodnik grał w II lidze.
Nie wszyscy wiedzą, że nie jest rodowitym siemiatyczaninem.

     - Skąd pan pochodzi?
      - Pochodzę z Białegostoku. Tam stawiałem swoje pierwsze kroki na boisku, a dokładnie we Włókniarzu. W klubie tym grałem od 1966 do 1974 roku. Przeszedłem przez wszystkie szczeble drużyn młodzieżowych i seniorów.
      - W tamtym okresie Włókniarz był chyba czołówką nie tylko wojewódzką.
     - Występował w klasach od ligi okręgowej do drugiej i mi dane było grać również w drugiej lidze. Drużyna należała do czołówki zespołów na wschodzie Polski.
      - Obok jakich znanych piłkarzy występował pan na boisku?
      - Są to nazwiska wyłącznie z białostockiego grona. Starsi kibice z pewnością pamiętają Ryszarda Karalusa, pod którego okiem karierę zaczynało to złote białostockie pokolenie oraz Zbigniewa Kwaśniewskiego - znakomitego piłkarza.
      - Czy pamięta pan pierwszego trenera?
      - Pamiętam wszystkich. Najpierw był Stanisław Ptak - wtedy znacząca postać w białostockiej piłce. Był trenerem z zamiłowania, jako ciekawostkę dodam, że jakiś czas temu opiekował się kadrą polskich skoczków narciarskich, a obecnie to znakomity chirurg. Potem był Emil Półtorzycki, Bernard Dryl i pan Bochynek. To za kadencji tego ostatniego graliśmy w drugiej lidze.
      - Jak pan trafił do Siemiatycz?
      - Kiedy jeszcze występowałem we Włókniarzu dwukrotnie zmierzyliśmy się z Cresovią. W jednym z tych meczów trafiliśmy na solidnie przygotowanych siemiatyczan, ale od strony fizycznej. Byli wybiegani, mieli świetną kondycję, brakowało tylko systematycznej pracy nad typowo piłkarskim rzemiosłem. Schodząc wtedy z boiska w Siemiatyczach pomyślałem, że w przyszłości chciałbym takich zawodników trenować - z jednej strony posiadających już jakieś podstawy, z innej - wymagających pewnej pracy. Po 18 latach tak się stało. W sierpniu 1978 r. trafiłem do Siemiatycz, bo tutaj dostałem pracę w POM-ie.
      - Od razu pomyślał pan o piłce?
      - Skądże. Praca była najważniejsza. Po pewnym czasie zacząłem odwiedzać siemiatycki stadion w tygodniu, myśląc że przyjrzę się treningom. Tych zajęć jednak nie było. A wiedziałem, że drużyna istnieje, bo co wtorek w białostockiej prasie były jej wyniki. Okazało się, że drużyna nie trenuje, a zbiera się tylko na mecze.
      - W jakich okolicznościach zaczęła się praca w Cresovii?
      - Pracownicy POM-u dowiedzieli się o moich występach we Włókniarzu i zainicjowali spotkanie z przedstawicielami klubu. Otrzymałem propozycję objęcia drużyny. Pamiętam, że głównym inicjatorem tego, żebym trenował Cresovię był Tadeusz Podoliński. W styczniu 1979 r. objąłem zespół.
      - W jakiej klasie grała wtedy Cresovia?
      - Po jesiennej rundzie rozgrywek zajmowała ostatnie miejsce w "A" klasie. Miała zero zdobytych punktów. Chłopcy zupełnie nie trenowali, dlatego jeszcze w styczniu zaczęliśmy zajęcia. Okazało się, że potrzebowali systematycznej pracy. Dzięki niej nie spadliśmy o klasę niżej.
      - Jakieś nazwiska z tamtego okresu?
      - Kiedy zaczynałem trenerkę w drużynie, ze starszych piłkarzy grali: Ryszard Jabczyk, Bogdan Żero, Jerzy Mioduszewski, Stanisław Walendziuk, z młodszych: Marek Jabczyk, Dariusz Berski, Marek Klimowicz, Jan Kuca, Jan Drewulski.
      - Początkowo reprezentował pan Cresovię również jako zawodnik.
       - To było w pierwszej fazie mojej trenerki. Grałem w pomocy. Ogólnie pierwsza moja przygoda z Cresovią, a były w sumie trzy, trwała 2 lata.
      - Jakieś ciekawe wspomnienia z tego okresu?
       - Szczególne były dla nas lokalne derby - z Żubrem Drohiczyn. Pamiętam, że u siebie doznaliśmy dotkliwej porażki z tą drużyną aż 0:7, by w rewanżu wygrać u nich 3:1.
      - Kiedy po raz drugi objął pan drużynę?
      - W 1986 r. Z tego, co pamiętam ponownie dostałem taką propozycję od kierownictwa klubu. Trenowałem zespół przez 6 lat. Po czterech sezonach pobytu w "A" klasie awansowaliśmy do okręgówki. To był spory sukces.
      - Czy pamiętne baraże z Mazurem Ełk o trzecią ligę uważa pan za największy sukces klubu?
      - Jak najbardziej. Wygraliśmy ligę i byliśmy mistrzami okręgu.
       - Dlaczego więc pan zrezygnował z pracy trenerskiej po tamtym okresie?
      - Nie pamiętam głównych przyczyn, ale częściowo chciałem już od piłki odpocząć. Przecież przez 6 lat byłem w domu tylko gościem - 4 treningi tygodniowo, w soboty lub niedziele mecze. A bywało nawet tak, że przez jakiś czas musiałem być jednocześnie trenerem, kierownikiem klubu i magazynierem. Mimo wszystko bardzo mile wspominam ten okres. W tym miejscu muszę wspomnieć, że dużo pomagała mi ówczesna dyrekcja POM-u, szczególnie w osobie Stanisława Waldemara Fleksa.
       - A trzecia przygoda z klubem?
      - W zasadzie to był epizod. W połowie lat 90-tych, na prośbę zarządu, podjąłem się pracy z drugą drużyną. Zespół grał w "B" klasie, zajmując po jesieni 6 miejsce w tabeli na 14 drużyn. Solidnie przepracowaliśmy okres przygotowawczy, bo wiosną wygraliśmy 12 z 14 spotkań. Efekt - awans do klasy "A". Jednak zespół ten rozsypał się, bo część zawodników przeszła do juniorów, a część do pierwszej drużyny. Pamiętam, że trzon tej ekipy stanowili: Andrzej Sawa jako bramkarz, bracia Krawczukowie, Waldemar Fiedoryszyn, Mirosław Twarowski. Dodam, że cała moja trenerska przygoda opierała się na własnym doświadczeniu. Nie skończyłem żadnego trenerskiego fakultetu.
       - Przez pana drużyny przewinęło się mnóstwo piłkarzy. Którzy grali najdłużej?
       - Najdłużej Ryszard Boratyński i Cezary Wiliński. Ale nie sposób nie wspomnieć o innych, którzy oprócz wspomnianych wcześniej też swoje dla klubu zrobili: Krzysztof Walendziuk, Krzysztof Podoliński, Tadeusz Nowak, Henryk Kozak, Jerzy Nowicki, Mariusz Brzeziński, Marek Karpowicz, Ryszard Zalewski, Jacek Kiryluk, Andrzej Charyton, Marek Fiedoryszyn, Tadeusz Barwiejuk, Rafał Burakowski, Robert Podoliński, Dariusz Milewski, Mariusz Malewski oraz już nieżyjący: Adam Wielkosielec, Robert Jurczuk, Bogusław Żero. Poza tym pracowałem w klubie ze wspaniałymi osobami: Stanisławem Kowalczukiem, Waldemarem Kobusem, Krzysztofem Żero.
      - Dziękuję za rozmowę.

      Głos Siemiatycz
       marzec 2007 r.

      Pan Anatol Grygoruk zmarł w 2007 r.
      Pozostanie w naszej pamięci.



Partner główny

wspiera a1

Ogłoszenie

Redakcja serwisu szuka chętnych do redagowania relacji z meczów. 

Kontakt - cresovia.redakcja@wp.pl